Przychodzę dziś do Państwa z książką, która można podsumować zdaniem: co za dramat! Dramat niespotykany, porywający, słodko-gorzki, a przy tym wielowarstwowy, idealny do rozbierania i wielokrotnego czytania. 

Z dramatami jest oczywiście tak, że niby najlepiej po prostu oglądać je w teatrze, bo wtedy każda scena odsłania swój potencjał, ale jeśli się tak zastanowić, to przecież tekst dramatyczny składa się przede wszystkim z dialogów, więc to się świetnie czyta. 

_____________________

Tekst jest skróconą wersją transkrypcji podcastu. Całość możesz odsłuchać tutaj:

Z takim właśnie zamiarem nagrywam ten odcinek, chcąc zachęcić Państwa do przeczytania tej wspaniałej książki, a tych z Państwa, którzy już być może przeczytali, do tego, by ustawić Hersha na jakieś nieodległej półce i sięgać do niego co jakiś czas. Będę mówić oczywiście tak, by nie zdradzić punktów kulminacyjnych i nikomu nie popsuć wrażeń. 

Rzecz nosi tytuł Żywot i śmierć Pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia. Autorką jest Ishbel Szatrawska, bardzo zdolna dramatopisarka, która ma talent, warsztat, bardzo dużą wiedzę z przeróżnych zakresów, bo studiowała i teatrologię, i filmoznawstwo, i amerykanistykę – i to wszystko widać w tym dramacie. Widać też, że Szatrawska ma ogromną frajdę z powoływania do życia swoich bohaterów, ten entuzjazm czuć w każdym słowie, przez to można się też wiele razy zaśmiewać do łez. 

Na pięknej okładce, zaprojektowanej przez studio Plakiat, widzimy pana Hersha – barwnego, patrzącego gdzieś w dal. Może patrzy jak mu życie miga przed oczami, a może patrzy w stronę ziemi obiecanej, jeszcze nie wiadomo. Hersh trzyma w rękach coś, co trochę wygląda jak akordeon, a trochę jak lew w klatce, cokolwiek tam zobaczymy, to i tak będzie dobrą wróżbą – albo wybornego koncertu albo produkcji rodem z Hollywood.

Zarys historii jest taki: 

Hersh Libkin, urodzony w Łodzi Żyd, emigruje do Stanów Zjednoczonych. Wiemy, że przeżył Zagładę, przeżył getto, przeżył marsz śmierci, czyli tragiczną ewakuację obozu Auschwitz, tragiczną także w wymiarze jednostkowym, o czym się dowiemy w jednej ze scen dramatu. Po tym wszystkim Hersh wyemigrował do Stanów. Tam przez pierwszy rok próbował być sprzedawcą butów, uczył się angielskiego i w roku 1947 wygrał casting w Hollywood, w wytwórni filmowej z lwem z okładki – i miał zagrać swoją pierwszą poważną rolę – Indianina w podrzędnym westernie.

I tu następuje eksplozja języka. Dialogi są tak dobre, że naprawdę można śmiać się w głos. Jest absurd, czarny humor, celne puenty, jest Żydówka grająca indiańskiego wodza, jest rasista John Wayne, znaczy Pain, są absurdalne pytania o to, czy Hersh uczystniczył w wojnie jako żołnierz, no dzieje się bardzo dużo, ale w jakiś sposób to nad tym wszystkim panujemy.

Tu pojawia się też Dawid, przyjaciel Hersha, świetnie napisany, bo od razu zaskarbia sobie sympatię (przynajmniej moją). On został w Polsce, więc Hersh do niego wydzwania, jak długo i w jakim celu, to już Państwo musicie odkryć sami.

Nie mogę oczywiście opowiedzieć całej historii, więc jeszcze wspomnę tylko, że tak jak Hersh przeżył w Polsce piekło, tak w Stanach Zjednoczonych nie jest wcale dużo lepiej. Bo miał być american dream, a jest makkartyzm i przesłuchania. Z makkartyzmem chodzi o to, ze w 1950 r., senator Joseph McCarthy oskarżył ponad 200 pracowników departamentu stanu o to, że szpiegują na rzecz ZSRR. To była totalna paranoja, bo zaczęło się polowanie na potencjalnych szpiegów, ale tez wprowadzanie nastroju zagrożenia. I Hersh też jest tutaj przesłuchiwany w trybie tego polowania, co jest z naszego punktu widzenia aż niepojęte, że można uznać, że uciekający przed śmiercią Żyd jest komunistyczym szpiegiem. Trochę jak w Procesie Kafki. 

Scena przesłuchania agentów FBI, czyli dwóch gamoni idealnie pokazuje poziom żartu w dramacie, bo pytają oni Hersha na przykład o to, kim jest pan Eurypides, jak ma na nazwisko i czy w swoich dramatach wzywa do komunizmu. Jest jeszcze jeden zabawny moment, który przypomnę nam wszystkim zanim przejdę do rzeczy ważnych i poważnych, otóż dekonstrukcja mitu jidisze mame, czyli Übermatka, która nawiedza Hersza. A ponieważ nie mogę opowiedzieć całej historii, to zajmę się jej składowymi i zadam sobie najbardziej istotne pytanie:

Co tu jest właściwie tematem?

Zacznę od najcięższych dział, żeby przyjemne rzeczy zostawić na koniec.

Więc po pierwsze, wiadomo: Zagłada, bo jak Żydzi, to i Zagłada, o czym ironicznie mówi sama autorka. 

Nie ma się zresztą co dziwić, Zagłada była zjawiskiem bez precedensu, a jej prawdziwy wymiar był i chyba dalej jest niemożliwy do pełnego wyrażenia słowami. Jednym z pierwszych tekstów na ten temat był dramat Stefanii Zahorskiej Smocza 13, to jest to jest o mieszkańcach kamienicy w getcie warszawskim, w momencie podejmowania decyzji o wybuchu powstania. I tam w słowie wstępnym padają takie słowa: 

To co tu usłyszycie nie jest prawdą, jest cieniem dramatu rzeczywistego.

Zahorska napisała swój dramat niemal osiemdziesiąt lat przed Szatrawską, a problem wydaje się nadal aktualny, choć nieco w innym wymiarze. Bo jak mówić o Zagładzie dziś? Przypowieściami i metaforą, jak Miłosz? No wydaje się, że nie. 

W Żywocie i Śmierci Pana Hersha temat wojny i holocaustu powraca nieustannie, ale w większości fragmentów jest traktowany jak “zwykły temat”, coś, co się wydarzyło, co rzutuje na przyszłość, ale gdy jesteśmy na planie filmowym, to tam właściwie nikt za bardzo się tą wojną nie przejmuje. Tak, tak, zniszczenia, coś tam słyszałam – mniej więcej tak to jest traktowane.

Nawet Übermatka mówi do Hersza, że ok, no nie miał najłatwiejszego startu – a przypominam, że odnosimy się tu do ludobójstwa – ale pora się ogarnąć

Bardzo podoba mi się przy tym stopniowa zmiana tonacji tego dramatu, bo zaczynamy od śmiechu, a potem Szatrawska nas wprowadza do środka opowieści i tam jest wiele wstrząsów, także związanych z Zagładą. 

Po drugie: pamięć, niepamięć i postpamięć.

I znów: jak to jest świetnie pomyślane. To chyba nie będzie żadnym spoilerem, gdy powiem, że w pierwszej scenie córki Hersha dzwonią do siebie, trochę się kłócą i to one przypominają jego historię, przenosząc nas w czasie właśnie do roku 1947. I już na starcie kłócą się też o to, czy on miał alzheimera, kierując naszą uwagę na te kłopoty z pamięcią. No bo co on właściwie pamięta, a ile z tego dorobiła mu wyobraźnia?

Ludzka pamięć jest przecież bardzo żywa i plastyczna. Możemy w niej gmerać, ale możemy też interpretować każde zdarzenie na nieskończenie wiele sposobów. Teraz mówię o takiej zwykłej, indywidualnej pamięci, jaką dysponuje każdy z nas, ale Hersh też ma z nią problem i wielokrotnie powtarza, że nie wie, co pamięta, niczego już nie jest pewny.

Ale w tym dramacie jest coś więcej, jest postpamięć, czyli kategoria zaproponowana przez Mariannę Hirsch, amerykańską literaturoznawczynię, która w swojej pracy chciała pokazać jakie procesy zaszły w świadomości osób ocalałych, a więc ofiar wojny, a przede wszystkim holocaustu.  Hirsch pisała:

Postpamięć charakteryzuje doświadczenie tych, którzy dorastali w środowisku zdominowanym przez narracje wywodzące się sprzed ich narodzin. Ich własne, spóźnione historie ulegają zniesieniu przez historie poprzedniego pokolenia ukształtowane przez doświadczenie traumatyczne, którego nie sposób ani zrozumieć, ani przetworzyć. Wypracowałam tę koncepcję w odnie- sieniu do dzieci ocalonych z Zagłady, ale uważam, że może ona również posłużyć do mówienia o pamięci drugiego pokolenia

I to drugie pokolenie, czyli córki Hersha, próbują lepić z tego własną tożsamość. One zresztą pełnią ważną funkcję w dramacie, otwierają go i zamykają, wielokrotnie pełniąc przy tym rolę chóru greckiego, szczególnie w bardzo ważnej Scenie 22.

I po trzecie: tożsamość – i nie tylko ocalałego Żyda, ale emigranta, obcego, tożsamość syna, za którym pępowina ciągnie się aż do zaświatów, bo żydowska matka widzi wszystko, tożsamość córek… Właściwie to mogłabym ten temat wyczerpać samymi cytatami z dramatu, bo Szatrawska nam je ciągle podsuwa. A to mówiąc, że Żyd to właściwie mógłby zagrać wszystko, a to nazywając go projekcją, koncepcją czy symbolem – i stale przy tym pytając, czy ciągłość tożsamości jest w ogóle możliwa.

Aż chce się teraz zapytać: jakim cudem to się wszystko trzyma kupy? Musicie Państwo sami się przekonać. To jest na szczęście teatr, a teatr nie takie rzeczy widział. I tu od razu chcę odpowiedzieć na kolejne ważne pytania:  Jak to w ogóle czytać? i Czy to jest tak hermetyczne, teatralne i żydowskie, że można wiele nie zrozumieć?

Wydaje mi się, że można czytać na dwa sposoby:

Pierwszy – bierzemy, czytamy, jest fantastycznie, mamy dużo przyjemności, dużo śmiechu i całkiem sporo refleksji. Nie ma znaczenia nasze przygotowanie, ani zanurzenie we wspomnianych nurtach i tradycjach.

Drugi – rozbieramy teatr na warsty i szukamy głębiej, i głębiej. Dużo nam tutaj pomoże sama Szatrawska, która w ostatnich scenach wspomina o midraszu, czyli rabinicznym komentarzu. Czytanie tekstów biblijnych w judaizmie wygląda tak, że bierze się fragment i potem się o nim dyskutuje, interpretuje, objaśnia – i tym jest właśnie midrasz. I w tej scenie mamy jak na tacy komentarz do całości żywota Hersza Libkina: kolejny raz pojawia się motyw pustyni, mamy też pytanie o to, czy on zmierza, ze swoim życiem i z całą tą historią na Jom Kipur, pokutne święto judaizmu, ale też z elementem oczyszczenia.

A tam, gdzie nie mamy czegoś w tekście dialogowym, to z pomocą przyjdą nam didaskalia, pełnoprawny tekst, choć niepodmiotowy. Tam jest całkiem sporo wskazówek.

Weźmy na przykład didaskalia ze Sceny 17, poprzedzające teleturniej “Rozpoznaj Żyda” – tam Szatrawska puszcza nam Alabama song z opery Rozkwit i upadek miasta Mahagonny. Nie wiem czy Państwo to znacie, to jest o założeniu miasta na pustyni, miasta złota i rozpusty. I w didaskaliach odnajdziemy nie tylko ten trop, ale też informację, że za chwilą przed komisją przesłuchań zasiądzie współautor tej opery Bertolt Brecht.

Dla Brechta teatr był miejscem prezentacji idei politycznych. Widzowie mieli dostrzec krzywdę, niesprawiedliwość społeczną, wyzysk, zwłaszcza robotników, Brecht atakował najczęściej kapitalistów i mieszczaństwo, ale też hipokrytów różnej maści. A skoro już wywołałam Brechta, to muszę odnieść się do Sceny 22, która jest dosadna i wzbudza bardzo wiele emocji, sami Państwo ocenicie przy czytaniu. Powiem szczerze, że nie byłam jakoś specjalnie zaskoczona tą parabazą. Raczej zdziwiłabym się, gdyby jej nie było, bo Szatrawska nas tam kierowała właściwie od poczatku, a już na pewno od momentu wprowadzenia Brechta. 

Co więcej, jeśli tak się zastanowić, że Szatrawska kilka scen wcześniej kazała Brechtowi zeznawać przed komisją, to jakby trochę uprzedziła nasz ruch i nasze ewentualne oburzenie, bo trochę tak, jakby za wczasu samą siebie posadziła i proszę – sądźmy. A jeżeli nawet nie przekonuje nas ten Brecht, to znajduję jeszcze co najmniej trzy inne argumenty broniące tej sceny. Jakie? Odpowiedź czeka w podkaście.

Wymowa tej sceny jest bardzo w stylu Czesława Miłosza. Miłosz przecież pisząc zagładzie pytał wprost, co biedni chrześcijanie z tym zrobili. Jego podmiot nie bał się ani pytania o winę, ani oskarżeń, ani nazwania go tchórzem. Później tę myśl podjął Jan Błoński w esesju z 1987 r., eseju przełomowym, bo pytającym wprost, czy Polacy nie byli przypadkiem współodpowiedzialni za śmierc Żydów. I o to samo pyta Szatrawska, o to, czy mówienie, że Żydzi szli na śmierć jak te barany, nie jest przypadkiem maskowaniem winy.

I tu chyba dotykamy tego, o czym jest ten dramat. Każdy z nas oczywiście zobaczy w nim co innego – dla jednych będzie to dramat o traumie, dla innych o homofobii, a jeszcze dla innych o skutkach brania LSD i jeździe przez pustynię na Woodstock. 

A dla mnie to będzie odwiecznie pytanie: 

Unde Malum 

– skąd zło.

Różewicz pisał:

  “Skąd się bierze zło?

jak to skąd
z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka”

Szatrawska pyta – a może z obojętności?

I co jest przeciwwagą dla zła? Może miłość? W końcu całkiem dużo tej miłości w dramacie, a ostatnie jego słowa też są deklaracją miłości.

Bardzo Państwu dziękuję za wysłuchanie tego odcinka. Czytajmy dobre książki, rozmawiajmy o nich, po to jest przecież literatura.

Zostawcie mi jakiś znak, możecie też ocenić mój podkast, to może się zmotywuję i będę częściej nagrywać. Do posłuchania.

_____________________

A tu zostawiam obiecany link do wnikliwej recenzji Hersha: Ameryka bez Aniołów, czyli czekanie na Jom Kipur autorstwa profesora Piotra Oczko. Link do tekstu.