Zapraszam dziś Państwa, by odrobinę przenieść się w czasie i pomyśleć razem ze mną o jednym z największych polskich pisarzy – Jarosławie Iwaszkiewiczu, o którym Michał Paweł Markowski napisał kiedyś, że jest “największą beksą polskiej literatury”.

I rzeczywiście, w twórczości Iwaszkiewicza leje się wiele łez, można o tym mówić z lekkim przekąsem, ale są to wzruszenia znaczące i mające swoje dalsze ciągi w samej biografii pisarza, o której zresztą powiem nieco więcej przy okazji kolejnego odcinka. Dziś natomiast zajmę się opowiadaniami.

_____________________

Tekst jest skróconą wersją transkrypcji podcastu. Całość możesz odsłuchać tutaj:

Wybrałam dwa, które z jednej strony są dość znane, bo są chyba wciąż wpisane w szkolną podstawę programową, przynajmniej w jakimś fragmencie. A z drugiej to, że uczymy się o Iwaszkiewiczu w szkole nie ma zbyt wiele sensu w kontekście prawdziwości poznania tej poezji czy prozy, bo gdy ma się dziesięć, piętnaście czy osiemnaście lat i czyta się o wzruszeniach czterdziestoletniego mężczyzny, to można się co najwyżej popukać w głowę.

Opowiadania, które wybrałam pochodzą z tomu wydanego w 1933 roku i są to Panny z Wilka oraz Brzezina. I kiedy zastanawiałam się jak o nich opowiadać, aby nie zdradzać zbyt wielu szczegółów fabularnych, to doszłam do wniosku, że to w zasadzie i tak nie będzie miało większego znaczenia, bo przecież te historie są tylko pretekstem do opowiedzenia czegoś o wiele większego: życia, świata, przemijania.

Tak jest zresztą często u Iwaszkiewicza. Pozornie proste obrazki mają ogromny ładunek emocjonalny, a że jest ich bardzo wiele, bo był on artystą niezwykle płodnym, to mamy w czym wybierać. To jest zresztą taka rzecz, która mnie od lat ujmuje, ta ogromna pracowitość i przekonanie, że trzeba pracować zawsze i do końca. Tę samą ideę znajdziemy zresztą u Tomasza Manna, o którym mówiłam w pierwszym podkaście.

Pierwsze opowiadanie: Panny z Wilka to historia Wiktora Rubena, który udaje się na trzytygodniowy urlop na wieś. Cała atrakcja tego ujęcia polega na tym, że on ma około czterdziestu lat, a Wilko, czyli miejsce, do której się wybiera, to sentymentalna kraina jego młodości, w której kiedyś często bywał, a potem nawet pracował jako korepetytor. Wiktor wraca tam po 15 latach i próbuje niejako przywrócić dawne życie, szuka jego przebłysków w obecnej rzeczywistości, ale już na dzień dobry przekonuje się, że tamtego życia już nie ma, panny, które znał, podorastały, wyszły za mąż, mają dzieci i nawet w miejscu dawnego zagajnika rośnie teraz las. 

Opowiadania Iwaszkiewicza - podkast

Im bardziej Wiktor się stara, im bardziej szuka straconego czasu, tym większe jest jego rozczarowanie. Jego dawne miłości wydają mu się teraz obce i banalne. Julcia, którą pamiętał jako smukłą, zmysłową dziewczynę, stała się nieciekawą panią przy kości. Zosia, jego dawna uczennica, rozmawia z nim bardzo niechętnie, Kazia zaskakuje go wyznaniem, że w młodości za nim szalała, Tunia zlewa mu się z postacią Feli, a Fela nie żyje. Jednym słowem jest coraz bardziej niezręcznie. 

To opowiadanie pod względem fabularnym jest dość proste, na pierwszy rzut oka wygląda też na proste stylistycznie, choć jeśli się chwilę nad tym zastanowimy, to powinniśmy dojść do wniosku, że jest to prostota zamierzona i uwarunkowana doskonałym warsztatem. Prostota zakamuflowana, czy jak pisał Leon Pomirowski w studium poświęconym Iwaszkiewiczowi: “prostoduszna metoda pisania, której celem jest wywołanie sugestii, że styl jest wyrafinowanym pozorem”. 

Proza Iwaszkiewicza podobnie zresztą jak jego poezja zmierza ku prostocie wyrazu, pewnej intymności. I właśnie dzięki temu zyskujemy poczucie obcowania z czymś pełnym prawdy. Nie ma sztucznych dekoracji, żadnych językowych sztuczek, żadnym ornamentów. Jest czterdziestoletni mężczyzna, który patrzy na swoje życie, tęskni za zmysłową młodością, za czasem, w którym wszystko było pełne, nasycone i pełne perspektyw. 

Wiktor zastanawia się jak to się stało, że nagle lato się w nim przełamało, a z życia uleciał cały jego blask – ale nie rozpacza, tylko raczej demaskuje mity przeszłości. Czujemy w tym trochę Prousta, trochę Manna, o którym w pierwszym odcinku mówiłam, że w “Czarodziejskiej górze” uczynił z czasu pełnoprawnego bohatera, a trochę Paula Verleine’a. Jest taki wiersz, którego ostatnia strofa idealnie oddaje nastrój unoszący się nad Wiktorem Rubenem. Jego tytuł to Le ciel est, par-dessus; nie znalazłam niestety żadnego zachwycającego tłumaczenia, dlatego jeśli ktoś z państwa miałby wiedzę o takowym, to bardzo proszę o podesłanie. W tym wierszu podmiot liryczny mówi: 

Dis, qu’as-tu fait,
De ta jeunesse ?

co można przetłumaczyć jako:

Powiedz mi, co zrobiłeś
ze swoją młodością.

I przez to zdanie przebija sam Iwaszkiewicz, który przez całe chyba życie sobie wyrzucał, że miał być wielki, miał być jak Gide, jak Tołstoj, a wyszedł z niego tylko Iwaszkiewicz. Nawet nie pieczarka, a zwykła purchawka – napisze w Dzienniku.

Czytanie opowiadań przez pryzmat życia Iwaszkiewicza jest dla mnie chyba najbardziej interesujące, bo wtedy widać, jak motywy, rozterki, uniesienia, obsesja śmierci, przemijania i starości wciąż trawią tę prozę. 

Podobny nastrój i podobne figury stylistyczne będziemy mieć w drugim opowiadaniu: Brzezina. Poznajemy w nim chorego na gruźlicę Stanisława, który przyjeżdża do leśniczówki swojego brata, aby tam pożegnać się z życiem.

Opowiadania Iwaszkiewicza - podkast

Staś ma świadomość, że jest śmiertelnie chory, jego brat natomiast początkowo nie zdaje sobie z tego sprawy, albo może nie tyle nie zdaje, co jest tak pochłonięty własnymi problemami, że życie brata nie jest w ogóle przedmiotem jego zainteresowań. To z kolei sprawia, że obraz, który zastajemy, jest z każdej strony przygnębiający. Chory Stanisław, pogrążony w żałobie Bolesław i jego córeczka, kilkuletnia Ola, bardzo zaniedbana dziewczynka, bawiąca się upiorną lalką. 

Gdy patrzymy na tę scenę, to nie ma w niej niczego spektakularnego, ale jeśli rozłożymy ją na atomy, to powstanie z nich fizyka melancholii. I znów wychyla się zza niej Iwaszkiewicz. Kiedy Staś wypożycza fortepian, by umilić sobie życie w leśniczówce, to myślę o tym, że przecież muzyka była największą artystyczną miłością Iwaszkiewicza. Gdy obaj mężczyźni patrzą wstecz na swoje życie, to znów jest to proustowskie poszukiwanie czasu, wielki życiowy temat Iwaszkiewicza. Kiedy poruszony bohater płacze, to znów mamy beksę ze wstępu, bo przecież w Dziennikach Jarosław sam napisał, że dlatego w jego nowelach wszyscy mężczyźni w zawsze płaczą, bo wszystkie te nowele są po prostu o nim.

Więc znów płacz, znów Proust i znów Mann. Znów też znów choroba jako metafora, bo w gruźlicy podobnie jak w sztuce, dokonuje się intelektualna sublimacja. Mówiłam o tym eseju w pierwszym podkaście, o Czarodziejskiej Górze i tu mamy powiew tego eseju: Staś jest niejako uświęcony chorobą, wyostrza mu się punkt widzenia, a on sam, zbudowany w opozycji do przyziemnego Bolesława, wydaje się kimś bardziej atrakcyjnym, a na pewno bardziej przenikliwym i wyczulonym na zmysłowe odbieranie świata. 

Ta opozycja będzie wyraźna zwłaszcza wtedy, gdy w noweli pojawi się miłość. Miłość zmysłowa w obu opowiadaniach jest poszukiwaniem, jakimś ułomnym substytutem i za każdym razem przecina ją żałobą. Po Feli z Panien z Wilka, po dawnych onirycznych nocach z Julcią, po Basi z Brzeziny, po dawnym życiu, po życiu w ogóle. Miłosnym aktom partnerują wielkie krajobrazy, bo przyroda jest tutaj pełnoprawnym bohaterem. 

Te krajobrazy są opisane z wielką czułością. Iwaszkiewicz wielokrotnie wspominał, między innymi w Książce moich wspomnień, że polskie pejzaże są mu najdroższe i najbliższe. Przeczytam teraz Państwu fragment z Brzeziny, który doskonale pokazuje jak bardzo pejzaże wewnętrzne są tu sprzężone z pejzażami natury:

Nigdy mu się ten las nie wydawał taki, ten las trwożnych szeptów, zimnych powiewów, nocy zimowych, kiedy gwiazdy takie ogromne, dni jesiennych, kiedy płatki jak złoty deszcz spadały na mogiłę, kiedy wisiały w górze niby żółte, potargane strumienie. W ten wieczór czerwcowy nie było w brzezinie ani śmierci, ani trwogi, ale życie, którym dyszał las, stało się potężne i niepokojące do tego stopnia, iż spokojny oddech Bolesława zamącił się niespodzianie. 

I jeszcze jedna rzecz mnie w tych opowiadaniach ujmuje – to, że Iwaszkiewicz jakby przewiduje czy raczej odgaduje swoje stany z przyszłości; Staś żegnający się z życiem to przecież Iwaszkiewicz z Dzienników

Bardzo Państwu dziękuję za wysłuchanie tego odcinka, a na zakończenie mam dla nas tekst, który choć dotyczy zupełnie innych pejzaży, zamyka wszystko klamrą śmierci, którą czujemy także w opowiadaniach. To fragment Sonetu wstępnego z Sonetów sycylijskich:

Świątynie opuszczone, niby puste plastry,
Z których miód wyciekł, cisza kołysze niezłomna;
Wznoszą się zgruchotane słupy i pilastry

Ku niebu, które szczerzy lazur jak najrzadszy
I na błękity morza obojętnie patrzy,
Mówiąc: życie znikome, śmierć tylko ogromna.