Jest taka teoria, potwierdzona zresztą badaniami neurologów, która mówi o tym, że nasz mózg potrafi zająć się jednocześnie tylko jedną rzeczą. Chodzi oczywiście o takie sprawy czy zadania, których nie wykonujemy automatycznie, przez co wymagają od nas zaangażowania i uważności.

Jak to wygląda w praktyce? Na przykład tak, że kiedy uczymy się jeździć samochodem, to na początku musimy zastanowić się nad każdym wykonywanym manewrem. Zmiana biegów, włączenie wycieraczek, czy zmiana pasa ruchu – to wszystko wymaga od nas skupienia, ale po pewnym czasie jesteśmy w stanie robić to automatycznie. Jednak kiedy jesteśmy w dalekiej trasie, mamy bardzo trudne warunki, bo na przykład jest śnieżyca i musimy wykonać skomplikowany manewr, to bez względu na to, jak długo mamy prawo jazdy, nasz mózg nie pozwoli nam zajmować się wówczas niczym innym. Będzie zablokowany i skoncentrowany na drodze.

Ta właściwość ludzkiego umysłu jest w psychologii wykorzystywana do technik oczyszczania myśli z nieprzyjemnych treści. Dzieje się to tak, że celowo odwracamy uwagę od dystraktorów, czyli wszystkich “zakłócaczy” i kierujemy nasze myśli tam, gdzie chcemy. To jest takie zarządzanie uwagą i uważnością. Cały ten proces wydaje się dość prosty, jednak w praktyce taki prosty nie jest, bo wymaga czasu, konsekwencji i dużego skupienia.

Jeśli jednak się postaramy, to dzięki tej metodzie będziemy mogli poprawić jakość naszego życia i nauczyć się funkcjonować w taki sposób, by nie wracać myślami do tego, co jest dla nas nieprzyjemne. Nie rozpamiętywać, nie wybiegać za daleko w przyszłość, tylko być skupionym na tym, co jest tu i teraz. W tym właśnie może pomóc nam książka, z którą dzisiaj przychodzę, książka o wiele mówiącym tytule “Nic się nie dzieje”.

_____________________

Tekst jest skróconą wersją transkrypcji podcastu. Całość możesz odsłuchać tutaj:

Zanim jeszcze przejdę do treści, to pozwolę sobie na taką małą prywatę, bo ona być może wytłumaczy ten wstęp i to zahaczanie o psychologię. Kilka miesięcy temu miałam w swojej pracy taki dosyć trudny czas, gdzie z jednej strony – już tak mówiąc kolokwialnie – wywalało mi się wszystko, co mogło się wywalić, a z drugiej strony nie mogłam tego złapać, bo byłam na początku ciąży i po prostu musiałam postawić jakieś granice swojego zaangażowania. I to jest strasznie trudne, gdy prowadzi się firmę, bo jest bardzo duża presja, duża odpowiedzialność i duże konsekwencje. Gdy wieczorem kładłam się spać, to miałam wrażenie, że mój mózg jest przeglądarką z milionem otwartych okien, których nie można zamknąć, bo ciągle wyskakują kolejne.

Nie wiem, czy znacie to uczucie, gdy zamykamy wieczorem oczy, chcemy odpocząć, a mózg nam nie daje, bo tych myśli jest po prostu za dużo i na domiar złego one wtedy wydają się jeszcze bardziej przytłaczające. Każdy problem wydaje się większy, co z kolei wpływa na to, że bardzo źle się wtedy czujemy.

Zdecydowałam wówczas, że muszę sobie jakoś pomóc – i trafiłam na tę książkę. Kupiłam ją, zaczęłam czytać i pomyślałam: Boże, co za nuda! Naprawdę. Bardzo szybko doszłam do wniosku, że szybciej poradzę sobie bez tej książki niż z nią, bo nie dość, że ona mi nie pomagała, to jeszcze mnie strasznie irytowała.

“Nic się nie dzieje” jest zbiorem opowiadań napisanych w taki sposób, że tam naprawdę nic się nie dzieje. Mnie to potwornie irytowało. Przeczytałam jedno opowiadanie, przeczytałam drugie. Pomyślałam, że mowy nie ma i że to najgorzej wydane dwadzieścia złotych w moim życiu. Z ciekawości sprawdziłam jeszcze recenzje innych osób w sieci i zobaczyłam, że ludzie bardzo chwalą tę książkę i że ona jest dość wysoko oceniana. Uznałam więc, że przyjrzę się temu, co mi w tej książce nie gra i się zastanowię, dlaczego mi to nie gra. I wtedy, właśnie podczas tej analizy odkryłam, że ja tej książki nie czytam, tylko po niej skaczę, na siłę przyspieszając i oczekując akcji. A gdy to sobie uświadomiłam, to doszło do mnie, że w ten sposób to niczego nie osiągnę, jeśli chodzi o tę lekturę, bo muszę się skupić, wyhamować i traktować te opowiadania jak formę codziennej medytacji.

Co się dzieje w “Nic się dzieje”?

Ta książka to zbiór krótkich opowiadań, często przeplatanych przepisami np. na irlandzki likier albo rytuały kąpielowe. Opowiadania są podzielone na pory roku, więc kiedy jest jesień, to mamy na kartach zapach cynamonu, kiedy jest zima, mamy święta, kiedy jest wiosna, budzimy się do życia razem z przyrodą. Są przy tym napisane tak, że chyba każdy z nas mógłby w nich odnaleźć kadry także ze swojej codzienności albo obrazki, które przywołują ciepłe wspomnienia z dzieciństwa. Z czasów, gdy wydarzyło się dla nas coś bardzo miłego. Są chociażby spacery do księgarni, poranek, w którym budzi nas mokry pyszczek naszego psa, albo opowiadanie z notesem, który bohaterka opowiadań dostała, gdy była małym dzieckiem.

Nic się nie dzieje

Jest też takie opowiadanie W kuchni w czasie burzy, w którym bohaterka obserwuje jak zmienia się pogoda, jak robi się deszczowo i spokojnie. Ona wtedy wyciąga butelkę wina, włącza ulubioną muzykę i wraca myślami do czasów, gdy mieszkała z włoską rodziną i mamma gotowała dla wszystkich makaron z pomidorami. Patrzymy na nią, jak się krząta, jak upija kolejny łyk wina i relaksujemy się razem z nią. Słyszymy nadciągający deszcz i czujemy duży spokój. A na koniec dostajemy od niej w prezencie przepis i zachętę do tego, żeby też ugotować sobie coś pysznego.

W tym opowiadaniu bardzo wyraźnie widać, że nasza bohaterka mieszka sama i że to jej absolutnie nie przeszkadza w byciu zupełnie szczęśliwą, pełną osobą i w celebrowaniu każdej chwili. Ona samą siebie traktuje tak, jakby była swoim ulubionym człowiekiem. Wielokrotnie zresztą zachęca nawet wprost, żeby najpierw zaopiekować się sobą, swoimi myślami, swoimi potrzebami, żeby robić to, co w danej chwili lubimy. Żeby dawać sobie takie prezenty, które polegają na robieniu czegoś, co wprawia nas w dobry nastrój. W jednym z opowiadań padają takie słowa, że teraz, kiedy zadbała się już o siebie, nie pozostaje nic innego, jak zadbać o innych.

I rzeczywiście, w kolejnych opowiadaniach mamy uwagę skierowaną na nasze relacje z bliskimi ludźmi, na to, jak wiele wnoszą do naszej codzienności. Czytamy o tym, że to jest podarunek, jaki dają nam właśnie przyjaciele, że zabierają nas w miejsca, w które byśmy nigdy sami nie poszli i pokazują nam to, czego sami byśmy nie zobaczyli. I rzeczywiście, jeżeli w taki sposób będziemy czytać tę książkę, jeżeli podejdziemy do niej bez uprzedzeń, a więc ciekawością, to możemy się nie tylko wyciszyć, nie tylko pozytywnie nastroić przed snem, nie tylko znaleźć nowe przepisy i nowe patenty na pięć minut tylko dla siebie, ale także spojrzeć na swoje życie przez pryzmat opisanych drobiazgów.

Sama wielokrotnie łapałam się na tym, że czytając te opowiadania w ramach wieczornego rytuału, następnego dnia starałam się spojrzeć na niektóre rzeczy chociaż przez chwilę tak, jakby spojrzała na nie autorka. A więc złapać jeden oddech więcej, zrobić sobie ulubioną kawę, pójść do lasu, popatrzeć na spadające liście. Kiedyś przeczytałam takie zdanie, że obecnie, a więc w ponowoczesności, żyjemy od ważnego wydarzenia do ważnego wydarzenia, a ten czas pomiędzy traktujemy tak trochę pobłażliwie. On nam często przecieka przez palce, bo jest tylko czasem oczekiwania. A nasze życie to tak naprawdę jest właśnie to, co jest pomiędzy – i jeśli przegapimy to pomiędzy, to przegapimy życie.

A moglibyśmy sobie pomyśleć, że w każdym dniu spotyka nas bardzo dużo dobrego i znaleźć szczęście w tym, że jesteśmy w domu, jest wieczór, nasza ukochana osoba śpi pod kocem na wyciągnięcie ręki. Możemy położyć się obok niej, możemy z nią porozmawiać, możemy zrobić sobie zdjęcie, do którego będziemy wracać kolejnego dnia i poczuć, że te wszystkie opowiadania, które przeczytaliśmy, prowadzą do tej jednej refleksji: że jest dobrze nawet wtedy, kiedy nic się nie dzieje.