To jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w ubiegłym roku. Spokojny, wyważony, inteligentny, intymny i szczery autobiograficzny esej Vivian Gornick “Kobieta osobna i miasto”.
Gornick jest flanerką. Spacerując po Nowym Jorku stara się zauważyć i uchwycić puls tego miasta. Przypadkowe spotkania, podsłuchane rozmowy, anegdoty przypominane pod wpływem miejskich impulsów – to wszystko składa się na hipnotyczną prozę:
Co wieczór, gdy przed pójściem spać gaszę światło w moim salonie na piętnastym piętrze, doznaję przyjemnego wstrząsu na widok wznoszących się ku niebu rzędów rozświetlonych okien; otoczona przez nie czuję się tak, jakby obejmowała mnie gromada bezimiennych mieszkańców miasta. To mrowie ludzkich siedzib, zawieszonych jak moja w przestrzeni, to ukłon Nowego Jorku w stronę ponadjednostkowej więzi. Ukojenie płynące z tej przyjemności jest nie do opisania.
Dużo tu o związkach, o ich wygaszaniu i rozpadzie, także o samotności i powierzchowności relacji. O przyjaźni z Leonardem i wadze dobrej rozmowy. To właśnie rozmowa, przeciwstawiana czczej paplaninie, jest nazwana przez Gornick “najbardziej żywotną poza sek.sem formą więzi”. Motyw rozmowy wraca tu wielokrotnie w różnych kontekstach między innymi w świetnych fragmentach o Alice – pisarce zamieszkującej dom opieki na Górnym Manhattanie.
A obok tego wszystkiego jest tu Baudelaire, Beckett, Dickens i Victor Hugo, wspaniała ekfraza zdjęcia, na którym Robert Capa uchwycił Pabla Picassa i Françoise Gilot, wiele uwag o literaturze i sztuce (“sednem powojennej prozy była nostalgia”).
Bardzo, bardzo polecam tę książkę. Podobno “Przywiązania” Gornick są jeszcze lepsze. Czy to prawda?