Czegokolwiek nie napiszę o tej książce – i tak będzie to za mało. Andrzej Graul stworzył powieść zabawną, błyskotliwą, idealną dla osób kochających czytanie o czytaniu. Nazywanie jej “parodią kryminału” zupełnie nie oddaje wielości podjętych tropów, bo też czego tu nie ma! Jest stary, dobry Iwaszkiewicz, obok niego pojawia się Słowacki, jest Kafka, Pratchett oraz Peiper, jest romantyzm i jest rewolucja. Wołeczek nie bierze jeńców, czerpie skąd tylko ma ochotę. I jak na prywatnego detektywa przystało: robi to w iście hollywodzkim stylu.
Zerknijmy na opis wydawcy:
Parodia kryminału „Inspektor Wołeczek i żar Czungpalarmy” opowiada o śledztwie kontrowersyjnego Analityka Praktyk Wątpliwych w tajemniczej stolicy egzotycznego zbytku i globalnej konspiracji, rządzącej się prawami ograniczonymi jedynie potencjałem języka i wyobraźni. Fantasmagoryczna Czungpalarma nasycona jest nonsensownym poczuciem humoru i postaciami równie groteskowymi, co groźnymi.
Choć prym wiedzie Malaniama, mącicielka wyglądająca jak milion dolarów w świecie, w którym płaci się centami, w śledztwo zamieszany jest też podrzędny łobuz ze Szlajanek Rubaszny Romek, przywódczyni ciemiężonych studentów-robotników Hesia Mejerowna czy profesor Wezyr, kapitalistyczny tyran wyzyskiwacz. Równie ważne są szczury szalejące z ontoaktywnymi krokietami pod marmurowym obliczem olimpijskich bożków i stojąca na straży tradycji i porządku, wiecznie szczerząca się Bezpieka.
Przyznam szczerze, że choć opis wydał mi się przekombinowany, to podsunął wskazówkę, jak Wołeczka czytać. A czytać go należy z założeniem, że nic tu nie dzieje się na serio. Przekroczenia, wyjaskrawienia, trawestacje, czerpanie z rozmaitych form i konwencji – oto składniki, z jakich Graul przyrządził ten koktajl. Jego nutą wiodącą jest postać Inspektora Alojzego Wołeczka – brawurowego detektywa, który więcej problemów stwarza, niż rozwiązuje. Kojarzycie typową postać agenta, któremu wystarczą drobiny dowodów, by rozwiązać nawet najtrudniejszą zagadkę? Bohatera przebiegłego i wyrafinowanego, który gdziekolwiek się pojawia, budzi podziw i respekt zebranych? To na pewno nie jest Wołeczek.
On należy do tych tytanów przebiegłości, którzy przypadkiem podpalają hotel, w międzyczasie trują się Dostojenną, lecą pędem do wygódki, a stamtąd trafiają w sam środek fabuły, czyli Czungpalarmy. A potem pozwalają, by powieść niosła ich w nieznane.
Mamy zatem detektywa, mamy zagadkę, więc nasuwa się pytanie oczywiste: czy mamy tutaj kryminał? Otóż nie mamy – i całe szczęście. Bohater (a właściwie jego twórca – autor) kpi sobie z popularności kryminału, więc bierze jego składowe na warsztat. A że kierownikiem tego warsztatu jest Alojzy, to efektu nie trudno się domyślić.
Kryminał i antykryminał: przekroczenia gatunkowe
Za początek kryminału jako gatunku uważa się zwykle opowiadanie z 1841 r. Edgara Allana Poego Zabójstwo przy Rue Morgue, gdzie jak sam tytuł wskazuje mamy fabułę polegającą na szukaniu mordercy – i mamy też pierwszego detektywa. Nieco później, bo w roku 1887 Artur Conan Doyle wydaje słynne Studium w szkarłacie i tam pojawia się najsłynniejszy detektyw świata, uosobienie przenikliwego umysłu i niepodrabialnego stylu: Sherlock Holmes.
Od tamtej pory kryminał jako gatunek szybuje w górę, jest pochłaniany przez czytelników, a przez to coraz częściej wykorzystywany przez pisarzy. W związku z tym tworzą się pewne reguły dotyczące tego: jak pisać i jak nie pisać kryminałów. Powstają też podgatunki, takie jak chociażby whodonit, polegające na tym, że mamy skończoną liczbę podejrzanych i zastanawiamy się: kto zabił. Kryminał staje się jednym z najchętniej czytanych, ale też jednym z najbardziej skomercjonalizowanych gatunków literackich. Nic więc dziwnego, że w do walki z tą komercją Andrzej Graul wystawia swojego najlepszego zawodnika: Inspektora Wołeczka.
Tylko zaraz: co to za kryminał, jak nie mamy tutaj nawet morderstwa?
Inspektor Alojzy zostaje bowiem ściągnięty do Czungpalarmy, by jako najwybitniejszy z wybitnych odnaleźć skradzione prawo jazdy matki Malaniamy, czyli naszej książkowej famme fatale. Ona mu daje zresztą tyle wskazówek, że przeciętny uczeń podstawówki rozwikłałby tę zagadkę w maksymalnie dwa dni. Na szczęście nasz Wołeczek ewidentnie wyznaje zasadę, że nie ma co sobie ułatwiać – i szuka tych dokumentów przez wszystkie karty powieści.
To jednak nie koniec powinowactw gatunkowych, bo oto sama konstrukcja Wołeczka ewidentnie nawiązuje do klasycznych kryminałów noir. Jest tu przecież i zbrodnia (wielokrotnie, choć na marginesie), i papierosy (zamiast cygara), i tanie piwo (zamiast whisky), i korupcja, kasyno czy piękna famme fatale. Inspektor doskonale zna te składowe, więc cały czas próbuje wpasować się w formę:
Czegoś mi brakuje. Jakiegoś atrybutu, czegoś banalnego. Żeby mieć co z dłońmi robić, skoro nie mam co czytać. Popatrzyłem na kelnerkę, ona zmrużyła oczy i zaciągnęła się głęboko. Wstałem. Podszedłem powoli, skrzypiąc obuwiem. Położyłem na ladzie kolejnych kilka monet.
– Paczkę papierosów.
To poszukiwanie formy sygnalizuje nam o wiele ciekawszy temat: postmodernistyczne zabawy metatekstowe i intertekstualne, odsyłające czytelnika w coraz bardziej zaskakujące rejony. Bo też czego tu nie ma! Jest Sokół maltański, Kordian, powieści obyczajowe i rewolucyjne. Wołeczek bywa na rosyjskim wygnaniu, a zaraz potem wystawia w kamienicy swój monodram. Jest bohaterem, komiwojażerem, ale tez więźniem fabuły, więc co jakiś czas ktoś mu przypomina:
Tutaj jest horror, a my przecież idziemy do kryminału. Do kryminału, rozumiesz?
Partie metatekstowe są bez wątpienia najmocniejszą (i najzabawniejszą) stroną tej powieści, która w swojej istocie skupia się właśnie na słowie. Czym jest Literatura? Jaka jest jej rola we współczesnym świecie? Czy jakiekolwiek słowa mają jeszcze znaczenie? – oto zdaje się pytać Wołeczek, swoją pozornie chaotyczną wędrówką.
Jednym z moich ulubionych fragmentów powieści jest ten, w którym Wołeczek trafia do Bibliotekali, będącej kulturalnym centrum Czungpalarmy. Spotyka tam agentów o wymownych nazwiskach Reg i Ster, którzy “wcale nie są narzędziami totalnej inwigilacji”.
Jeśli czytać, to porządną literaturę, proszę pana. Ja tam nie wyściubiam nosa poza Klasykę. Wszystko, co jest teraz, kiedyś już było. Wszystko jest odtwórcze, proszę pana. Nowi pisa- rze, a raczej autorzy, gdyż autor to nie pisarz, zdecydowanie, klasa niżej, bo dziś pisarzy już nie ma, proszę pana, mocują się z formą, uprawiają kazachską gimnastykę, wyginają tekst na prawo i lewo, odwracają muła ogonem, w dodatku co stronę, co przypis powołu- jąc się na wielkie nazwiska.
A dlaczego? Bo w domenie treści już nie błysną. Z tego ziarna już nic ponad trawę nie wyrośnie. Ale dla nich to dobrze, bo w końcu jest w miarę równo. Bezstronnie. Płasko. Już nie ma wielkiej Literatury, proszę pana. I nie będzie. Czas wielkich treści już przeminął. Nie ma nic uniwersalnego, wszystko jest sper- sonalizowane. Jeśli, jak głoszą, umarła Historia, to Literatura wy- brała się na jej pogrzeb i nie spieszy się wracać na salony. Jej lament słychać z daleka, ściska nam serca, ale co począć?
Te zabawy postmoderną podsuwają nam kolejną istotną wskazówkę: kampowość powieści Graula.
Czym jest kamp i jak go rozpoznać?
W 1964 roku Susan Sontag napisała słynne “Notatki o kampie” – esej, który rozpoczął dyskusję o nad estetyką, będącą “rodzajem wyrafinowania, który jednak wyrafinowaniem nie jest”. Sontag podjęła się próby scharakteryzowania nurtu, który wciąż jawi się jako niejednoznaczny i trudny do określenia. Celowe przerysowanie, umiłowanie przesady, świadome łączenie nurtu wysokiego z popularnym, romansowanie z kiczem czy kolażowość – te wszystkie cechy kampu znajdziemy w “Inspektorze Wołeczku”.
To właśnie kampowość wydaje się tą cechą, która nadaje sens wszystkim wybrykom Wołeczka, ale też pozwala na wyjście poza satyrę czy pastisz. Jest przecież w tej powieści nie tylko przenikliwy komentarz metaliteracki, ale też analiza nowoczesnych społeczeństw kapitalistycznych, w których wewnętrzną siłą napędową jest stale podtrzymywany konflikt. W jaki sposób autor nad tym wszystkim panuje? Które cechy kampu eksponuje w swoim brawurowym debiucie? I jak przy tym udowadnia swoją własną literacką wrażliwość?
Odpowiedzi czekają w podkaście.
Andrzej Graul, Inspektor Wołeczek i Żar Czungpalarmy, wyd. Glowbook, 2023
[…] dr Katarzyny Witkiewicz: https://literaturaprzepiekna.pl/inspektor-woleczek-i-zar-czungpalarmy-andrzeja-graula-recenzja/Więcej informacji o […]