Kilka dni temu byłam w księgarni, takiej niewielkiej księgarni z wejściem od ulicy i usłyszałam, jak pan około czterdziestki mówił sprzedawczyni, że żona go wysłała po książkę, coś tam było z czułością i miało kwiatki na okładce.

Sprzedawczyni, kobieta znacznie od niego starsza, podała mu dwie książki – “Czułego narratora” Olgi Tokarczuk i “Czułą przewodniczkę” Natalii de Barbaro. Obie z czułością, obie z kwiatkami. On popatrzył na to dość skonsternowany, próbował dzwonić do tej żony, w końcu zagadnął sprzedawczynię: “Pani powie, która lepsza, bo żona nie odbiera”. Na to co ona wzruszyła ramionami: “Obie siebie warte. Pan bierze tę cieńszą, bo dzisiaj w promocji”.

_____________________

Tekst jest skróconą wersją transkrypcji podcastu. Całość możesz odsłuchać tutaj:

Śmiałam się z tego z dwa dni, z tego, że obie siebie warte – i pomyślałam, że właściwie to trochę tak. I zaraz powiem, dlaczego tak uważam.

Kiedy nagrywałam podcast o książce “Dom dzienny, dom nocny” Olgi Tokarczuk, to powiedziałam, że jest to jedna z moich trzech ulubionych książek naszej Noblistki. I tak jest, bo z tymi esejami jest tak, że ja je bardzo cenię z wielu względów i naprawdę lubię ten tom, on mi przypomina o tym, jak bardzo byłam dumna, kiedy ogłoszono, że to właśnie pani Olga dostała nagrodę. Uważam, że to wspaniałe, że mamy pisarkę noblistkę, ale to nie przeszkadza mi zupełnie w krytycznym ocenianiu jej pracy. I tak jak “Dom dzienny, dom nocny” jest dla mnie książką wybitną, tak “czuły narrator” jest szalenie nierówny.

Cieszę się jednak, ze został wydany, że nie mieliśmy powtórki z Szymborskiej, która po otrzymaniu Nobla nie była w stanie napisać żadnego wiersza. I traktuję to przede wszystkim jako miłą pamiątkę, przenoszącą mnie w czasie do noblowskiego wykładu.

Główny esej noblowski naprawdę uważam za olśniewający. Eseje o tym jak wygląda warsztat pisarki są dla mnie ciekawe, bo po prostu mnie to ciekawi, ale na przykład esej otwierający uważam za upiorny i przedziwny. 

I co ciekawe, w jednej z recenzji tego tomu przeczytałam:

Każdy z dwunastu tekstów to małe arcydzieło. Definicją arcydzieła jest dla mnie fakt, że nie można usunąć z niego żadnej części, nawet pojedynczego słowa, bo sprawi to, że poczujemy brak tego elementu. Oczywiście każdy z esejów spełnia tę zasadę.

No to proszę, podejmuję wyzwanie, zaraz sobie poskreślamy. 

Proza Tokarczuk bez wątpienia przynależy do literatury wysokiej, czyli o wysokiej wartości artystycznej. Ale jakie to ma znaczenie, jeśli w księgarni wzbudza mniej emocji od literatury popularnej, czyli “Czułej przewodniczki”?

I moją myślą przewodnią tego odcinka jest to, że przez to, że współczesna krytyka literacka pomija często literaturę popularną, chyba ze akurat mówimy o popularnej książce wydanej przez wpływową osobą, o której trzeba coś powiedzieć, a najlepiej pochwalić, to przez to pomijanie i obrażanie się na literaturę popularną cierpi i literatura wysoka, i właśnie popularna. 

Literatura wysoka cierpi, bo ma status elitarnej, niezrozumiałej i nieciekawej, także dlatego, że opinie o niej, czy też recenzje są przesadnie egzaltowane. 

Z kolei literatura popularna jest pomijana, bo od lat nie wiadomo co z nią zrobić, bo jak pisać o książkach fantasy w porządnych magazynach krytycznoliterackich, a tymczasem okazuje się, że to własnie fantasy najczęściej podejmuje istotne problemy społeczne. Literatura wysoka mnoży oderwane od rzeczywistości eksperymenty literackie, a literatura popularna opowiada nam świat.

Bo czym właściwie jest literatura popularna?

Mamy literaturę wysoką, wymagającą przygotowania czytelniczego i pewnej wiedzy kulturowej –  i mamy całą resztę. I chociaż ten podzial wydaje się wyraźny, to wcale wyrażny nie jest, bo granica pomiędzy popularną a wysoką jest w wielu miejscach dość płynna. Bo co zrobić z książkami Lema albo Tolkiena, które raz pojawiają się tu, a raz tu, w zależności od tego, czy doceniamy ich potencjał artystyczny i poziom realizacji, czy mówimy o wyznacznikach gatunkowych. 

A obok tego jest jeszcze podział: literatura popularna i literatura komercyjna, która ma zarobić, ma być sukcesem kasowym; napędzany przez marketing, różnymi strategiami. To nie są książki, to są produkty, pisane według jakiegoś sprawdzonego klucza.

I co robić z takimi tworami? jak je oceniać? Moim zdaniem nie ma co w ogóle tracić czasu na oceny, bo tam wartość nie ma żadnego znaczenia; to zostało napisane, żeby się sprzedać, czytelnik czy jakakolwiek wartość społeczna nie są tu w ogóle istotne.

Literatura popularna to jest właściwie uproszczona literatura wysoka, napisana tak, żeby niewykształcony humanistycznie czytelnik mógł ją zrozumieć. Ona zresztą w taki sposób powstała; bo była taka potrzeba (po wojnie), był niezaopiekowany czytelnik, który chciał czytać, ale nie mógł mieć rozległej wiedzy, by zrozumieć i zachwycić się literaturą wysoką, która zaczęła być coraz bardziej eksperymentalna.

Wykorzystuje archetypy, czyli przyjaźń, zemstę, zakazaną miłość i tak dalej, bazuje na tym. Zakończenia są zwykle pozytywne, dobro pokonuje zło (choć po drodze zwykle trzeba ponieść jakąś ofiarę), tak jest często w fantastyce, zagadki zostają rozwiązane, miłość jest spełniona i tak dalej. Motyw walki dobra ze złem to jest zresztą przecież mitologia. Mamy też bardzo jasny podział na dobrych i złych bohaterów, my tu nie mamy się wysilać przy ocenach, tylko chłonąć opowieść.

Gdy był wieszczony koniec wielkich narracji i wchodziliśmy w literaturę emocjonalną, to jednym z zarzutów pod adresem literatury wysokiej było to, że brak jej emocji. I tu właśnie mamy wielki paradoks, bo to co teraz powiedziałam, nie daje podstaw do negatywnego oceniania takich książek, chyba, że oczywiście są tragicznie napisane, to wtedy inna sprawa.

Krytyka literacka większość tych książek pomija, więc nie ma porządnych wyznaczników. To sprawia, że czytelnik tej literatury nie ufa krytykom, ufa influencerom, reklamie, i raz trafia na świetne w swoim gatunku rzeczy, a raz na gnioty, a przede wszystkim – nie może zrobić progresu. To przecież nie jest tak, że jedni mają talent do czytania, a inni nie, to jest tak, jak z innymi zajęciami, czyli 5% talentu i 95% pracy, która tutaj polega po prostu na czytaniu.

(…)

“Czuły narrator” a “Czuła przewodniczka”

Te książki mają właściwie całkiem wiele wspólnego: od kwiatków na okładce, po czułość, rozumianą jako pewien sposób patrzenia – u Olgi na całościowy świat, gdy patrzymy z perspektywy chłopca lecącego na gęsich skrzydłach – ale tez gdy czułością obdarzamy wymyślanych bohaterów u de Barbaro czułość jest spojrzeniem, ale wgłąb siebie.

Natalia de Barbaro powołuje się zresztą na Tokarczuk w swojej książce.

I wreszcie: obie miały ogromną promocję. W przypadku Tokarczuk pierwsza książka po Noblu, w przypadku de Barbaro mocne nazwisko, w dodatku dobrze brzmiące i wiele celebrytów włączonych w promocję. Książka reklamowana jako rewolucyjna, którą powinna przeczytać każda, absolutnie każda kobieta. No to przeczytałam i cóż, to taki dość pretensjonalny kołczing.

Na pewno będzie inspirujący dla jakiegoś wycinka naszej populacji, mam jednak nadzieję, że bardzo niewielkiego, w takim sensie, że naprawdę mam nadzieję, że niewielu kobietom trzeba przypominać o tym, że jak nie chcą gotować, to nie muszą. Tak myślę jako kobieta-czytelniczka. A jako literaturoznawczyni myślę, że ta książka jest właśnie literaturą popularną, a może nawet komercyjną, choć przykrytą płaszczykiem mądrych wtrąceń, z poplątanymi stylami i taką infantylnością. Nie podjęłabym się recenzowania tych fragmentów, w których te wszystkie byty, dziewczynki, wojowniczki, królowe śniegu, potulne i tak dalej ze sobą hasają, bo to jest dla mnie nie do przejścia. W ogóle objasnianie świata poprzez mówienie pogubionym ludziom, że mieszka w nich stado innych ludzi wydaje mi się jakieś schizofreniczne, ale ja nie jestem specjalistką, mogę mieć jedynie własną opinię.

I własnie: co z opiniami?

Czy wolno nam dzielić i krytykować czytelnicze wybory innych? Albo uważać się za lepszych, bo czytamy tylko noblistów, a ktoś czyta tylko kryminały albo romanse?

Nie uważam, by takie podziały miały jakikolwiek sens, oczywiście mam tu na myśli zwykłych czytelników, a więc osoby, który czytaniem i krytyką literacką nie zajmują się zawodowo. Ważne jest natomiast to, by o książkach rozmawiać i pamiętać, że każdy czytelnik ma prawo do swojej opinii. Oczywiście im ona jest bardziej merytoryczna, tym lepiej, ale to właśnie dzięki opiniom można wykonać progres, o którym mówiłam, czyli zacząć interesować się tymi najciekawszymi książkami, najlepiej napisanymi, najmniej schematycznymi. 

Ja uwielbiałam rozmawiać o książkach z moją babcią. Babcia urodziła się tuż przed drugą wojną światową, jak większość kobiet swojego pokolenia skończyła kilka klas szkoły podstawowej i do końca swojego życia czytała. Jeśli chodzi o wykształcenie literackie, to dzieliła nas przepaść, ale zawsze byłam bardzo ciekawa tego, co babcia powie o książce, wiele takich książek czytałam dla niej, żeby potem mieć z nią o czym rozmawiać. I gdy myślę o roli literatury to właśnie tak widzę jej najpiękniejszą rolę, a więc łączenie różnych osób, z różnych pokoleń w dialogu.

Z tą myślą państwa dziś zostawiam i bardzo dziękuję za wysłuchanie tego odcinka.