Pierwsze strony tej powieści mają niesamowite tempo. Profesor Seymour Baumgartner (dla przyjaciół Sy) pisze rozprawę na temat Kierkegaarda, gdy nagle orientuje się, że potrzebuje zejść na dół i przynieść stamtąd pewną książkę. Zanim jednak weźmie ją do ręki, rusza machina przeróżnych wypadków – zaczyna się od garnka, który parzy profesorowi rękę, a kończy na rozbiciu kolana podczas upadku ze schodów. W tle natomiast niemal ciągle dzwoni telefon, zwiastując mniejsze lub większe nieszczęścia.
Ten intensywny, komiczno-tragiczny początek szybko przechodzi w zupełnie inną opowieść. Sy patrzy na przypalony garnek i przypomina sobie pierwsze spotkanie z Anną, kiedy to wiele lat temu wymienili uśmiechy w sklepie z używanymi rzeczami. Wspomnienie jest słodkie i cierpkie jednocześnie, bo Anna od wielu lat nie żyje – i taka już do końca będzie cała powieść.
Sy uświadamia sobie, że jego obecne życie, wypełnione nieistotnymi rzeczami, wspomnieniami, przekładaniem rzeczy Anny z szafki na podłogę i z powrotem do szafki, nieczekanie na nic, nieoczekiwanie niczego sprawia, że choć bardzo chce żyć, to jednak jest martwy:
“Tak jakby martwy, ale martwy nie do końca, zablokowany w miejscu, stopy przyklejone do podłogi,
żyjący we własnej rozchwianej przestrzeni, w której zmienił się w kogoś, kto ma za dużo czasu dla siebie,
a ponieważ Baumgartner nie był w stanie kontynuować pracy nad swoją książką o Thoreau ani rozpocząć żadnej innej, czas nieskończenie mu się dłużył, był pustką, mijały kolejne nijakie dni głównie wypełnione przekładaniem majtek w szufladach i zalewaniem amerykańskiej poczty jednym strumieniem sprośnych, świńskich listów do kobiety, której ciała nigdy już nie zobaczy ani nie dotknie”.
Dużo w tej książce myślenia albo nawet: myślenia o myśleniu. Rozpoczynania wielu przypadkowych wątków, by ostatecznie nigdy ich nie dokończyć. Nie chodzi tu jednak o domykanie, ale właśnie o życie, o znalezienie czegokolwiek, co w żałobie nada mu sens. Dwa miesiące po wypadku z kolanem Sy pisze artykuł o bólach fantomowych, dopatrując się analogii pomiędzy amputacją ciała a utratą najbliższej osoby:
“Tę metaforę Baumgartner zgłębia nieprzerwanie od dziesięciu lat, od nagłej, nieoczekiwanej śmierci Anny, bo jest to najbardziej przekonujący i adekwatny odpowiednik tego, co przeżył w tamto upalne, wietrzne sierpniowe popołudnie 2008 roku, kiedy bogowie uznali za właściwe, aby ukraść mu pełną energii, wciąż młodzieńczą żonę, i ot, po prostu, odrąbano mu wtedy kończyny, wszystkie cztery, ręce i nogi naraz i równocześnie, zaś jego głowa i serce ocalały od rzezi tylko dlatego, że przewrotni, szyderczy bogowie obdarowali go wątpliwym prawem do dalszego życia bez Anny. Teraz on jest ludzkim kikutem, połową niegdyś całego człowieka, no więc tak, odcięte członki nadal tam są, nadal bolą, bolą tak bardzo, że czasem czuje, jakby jego ciało miało zapłonąć i natychmiast strawić go ogniem”.
W takim właśnie rytmie Sy analizuje własne życie, próbując rozpoznać, czym właściwie ono teraz jest. Czy wszystko już jest za nim? Czy warto o cokolwiek się starać? Czy ma szanse na kolejne małżeństwo? (tu dodam, że scena, w której profesor oświadcza się swojej nowej partnerce – Judith jest jedną z moich ulubionych).
“Baumgartner śpi, ale o tym nie wie”
Choć w życiu profesora nie dzieje się zbyt wiele, to sama forma tekstu czyni go nader ciekawym. Mamy tu wszystko to, co Paul Auster przemycał do swojej prozy, nie stroniąc przy tym od tropów autobiograficznych. Są charakterystyczne motywy (chociażby dzwoniące telefony), jest wiele notatek na temat rekonstruowania tożsamości (mieszkanie w Paryżu, życie w Ameryce, a nawet podróż do galicyjskiego Stanisławowa), jest nawet nazwisko Auster (panieńskie nazwisko matki Baumgartnera). Jest piękna opowieść o matce profesora – Ruth, napisana z czułością, ale bez sentymentalizmu. Ci, którzy znają poprzednie książki autora prawdopodobnie poczują się jak w domu. Z kolei ci, dla których jest to pierwsze z nim spotkanie, dostaną pakiet biograficznych detali, ukrytych w tkance fikcji.
Wiele tu także pisania o samym pisaniu. Subtelnych gier metatekstowych, w których Auster odsłania się jako pisarz. “Być może ta dziwaczna konfabulacja pomoże czytelnikowi zrozumieć stan umysłu naszego bohatera” – macha do nas zza pisarz zza swojego biurka. Dla pewności miesza w głowie także swojemu bohaterowi, który nie zawsze jest zorientowany, czy jego rzeczywistość jest jawą, czy snem.
A skoro metafikcja, to oczywiście takie komentarze:
“Stworzenie zdania wymaga wielkiego wysiłku, zaś wielki wysiłek wymaga wielkiej koncentracji, a ponieważ po jednym zdaniu nieuchronnie musi nastąpić drugie, aby powstało dzieło składające się ze zdań, przez cały dzień należy być bardzo skoncentrowanym”.
Czy wynika z nich cokolwiek istotnego? Raczej nie, ale nie o to tu przecież chodzi.
Pisząc swoją książkę, Auster prawdopodobnie dobrze wiedział, że może być ona ostatnią – gdy ją kończył, zdiagnozowano u niego nowotwór płuc. Ten elegijny nastrój unosi się nad całą powieścią, czyniąc z niej pożegnanie pisarza ze światem i z literaturą. Paul Auster zmarł 30 kwietnia 2024, w ósmej dekadzie swojego życia. W wieku swojego ostatniego bohatera.
A w rekomendacji, którą znajdziecie wewnątrz tej pięknej książki, napisałam tak:
Jeśli choć raz zapomniałeś, po co właściwie przyszedłeś do pokoju, to z pewnością pokochasz “Baumgartnera”. Ta intymna, łagodna opowieść raz po raz przypomina nam, że pamięć jest pułapką, życie pasmem nieprzewidywalnych zdarzeń, a największa miłość niespodzianką, czekającą choćby w sklepie z używanymi garnkami. A w tym wszystkim wybrzmiewa pożegnalna myśl Paula Austera: kiedy nie wiadomo już w co wierzyć, najlepiej uwierzyć literaturze.