Kiedy wydawnictwo Insignis zaproponowało mi zrecenzowanie książek Becky Chambers, początkowo byłam “na nie”. Ja i science-fiction to tak odległe galaktyki, że miałam realne obawy, czy dam radę to właściwie udźwignąć. A potem zajrzałam na goodreads (średnia typu 4,3/ 5 przy ponad 100.000 ocen!), przeczytałam, że te książki są “jak ciepły kocyk” lub “pocałunek w czoło od kogoś bardzo nam bliskiego” i poczułam się zaintrygowana.
Każdy gatunek literacki zawiera w sobie jakąś obietnicę. Wywiązanie się z niej skutkuje zwykle pozytywnym odbiorem danej książki. Niewywiązanie – negatywnym. Obietnice Becky Chambers są złożone na poziomie motta każdej z książek:
“Dla każdego, komu przydałaby się chwila wytchnienia” – to motto z “Psalmu dla zbudowanych w dziczy”,
“Dla każdego, kto nie wie, dokąd zmierza” – to z “Modlitwy za nieśmiałe korony drzew”.
Choć pierwsza część podobała mi się zdecydowanie bardziej (zadziałał efekt świeżości i pięknych, choć oczywiście dość naiwnych cytatów), to zdecydowanie warto czytać te książki jako całość. Pierwszy tom wydaje się być urwany – i dopiero drugi zamyka całą historię. A historia jest taka, że herbaciany mnich Dex, uwiedziony odgłosem świerszczy i perspektywą poszukiwania sensu życia, udaje się w podróż. Na swojej drodze spotyka robota Mszaczka, który uporczywie szuka odpowiedzi na pytanie: czego tak naprawdę pragną ludzie.
Cała ta fabuła jest właściwie tylko pretekstem do tego, by Becky Chambers mogła nam przypomnieć uniwersalne prawdy o tym, że w naszym pędzie życia wiele przegapiamy, a picie herbaty (to jest świetny motyw tej książki) i przede wszystkim: uważność na inne stworzenia, powinny być dla nas sprawą nadrzędną. Akapit wyżej napisałam, że te prawdy są dość naiwne, ale to nie jest zarzut, tylko zaleta – bo celem tej książki, zgrabnie łączącej science-fiction z tonem powiastki filozoficznej, jest wprawienie nas w komfort i “podarowanie chwili wytchnienia”.
Świat wykreowany przez Chambers jest piękny, harmonijny, utopijny do tego stopnia, że chcemy w nim natychmiast zamieszkać. Podobnie z postaciami mnicha i robota – są tak sympatyczni, że wędrówka z nimi to przyjemność.
I jeszcze słowo o języku, który też uważam za atut: otóż jest on niebinarny (Dex poszli, Mszaczek pomyślało) – na początku musiałam się nieco wysilić, by wszystko poprawnie interpretować, ale po kilku rozdziałach przestałam zwracać na to uwagę. To ważna uwaga w kontekście współczesnej prozy, która oddaje strukturę zmieniającego się języka.